piątek, 24 stycznia 2014

Felieton



 Halloween

            Zawsze uważałem miesiąc październik za dosyć ciekawy. Krótsze dni, bardziej odczuwalna atmosfera melancholijnej jesieni. Jednak elementem definiującym niezwykłość tej części roku jest jej końcówka. 31 października od niepamiętnych czasów był elementem spornym między różnymi świętami. Łączył je wspólny temat wspominania zmarłych lub ogólne traktowanie o życiu pozagrobowym. Halloween (lub dla niektórych „helołiny”), Dziady, Zaduszki to niektóre z nich. Kontrowersyjność tego pierwszego obyczaju nakłoniła mnie do napisania kilku słów o nim, przy wzięciu pod uwagę faktu, że jest on obchodzony w naszej szkole.
            Oczywiście, każdy jest w stanie wpisać w Wikipedii hasło „Halloween” i poczytać o genezie i innych ciekawych rzeczach z tym związanych, ale chciałbym przedstawić to w jak największym skrócie. Faktem, który trzeba przedstawić na samym początku, jest to, że niewątpliwie święto ma pogańskie korzenie. Jednak niepewna jest jedna wersja pochodzenia. Moim zdaniem najbardziej prawdopodobne jest powiązanie z celtyckim świętem Samhain, związanym z zakończeniem żniw i końcem lata, podczas którego wierzono, że dusze osób nienarodzonych i zmarłych w minionym roku zstępują na ziemię w poszukiwaniu ciała, w którym mogą zamieszkać przez następny rok. Gaszono wtedy ogniska, a sami ludzi ubierali się w szmaty i udawali żebraków, aby nie nawiedził ich żaden duch. Miało to miejsce w nocy 31 października.
            Z tego wynika konflikt między Kościołem chrześcijańskim a Halloween. Już w 835 roku próbowano zmniejszyć wpływ tego święta, przenosząc Wszystkich Świętych z maja na 1 listopada. Stąd też prawdopodobnie utarła się nazwa Halloween, która jest skróconym „All Hallows’ Eve”, czyli wigilia Wszystkich Świętych. W 998 roku 2 listopada ustanowiono Dniem Zadusznym. Chciano w ten sposób stworzyć alternatywę dla pogańskich obrządków.
            We współczesnym świecie nie składa się już krwawych ofiar z ludzi ani nie chowa się przed duchami, ale tradycja nocy 31 października jest nadal kultywowana, w religii chrześcijańskiej i w przywoływaniu dawnych wierzeń Celtów. Dla człowieka wierzącego jest to okazja do modlitwy nad zmarłymi i refleksji nad losem po śmierci. Bardzo popularyzowana przez kulturę masową jest funkcja swego rodzaju „karnawałowa”, traktująca Halloween jako odskocznię od codziennych trudów. Nie uważam, że jest to cecha zła. Najbardziej zawzięci przeciwnicy akcentują, jak wielkie niebezpieczeństwo niesie ze sobą zbieranie cukierków i przebieranie się już nawet nie za postaci „demoniczne” i „złe”, a za, na przykład, Kaczora Donalda, tudzież innego smerfa. Nie jestem wielkim zwolennikiem obchodzenia wigilii Wszystkich Świętych w ten sposób, ale naprawdę ciężko mi popaść w totalną skrajność i oskarżać każdego dzieciaka w stroju Batmana o służbę złu. Jak we wszystkim – należy znać umiar.
            Natomiast inną sprawą drażniącą jest wieloletnia próba przeszczepienia na siłę tego obyczaju na polską ziemię. Od kiedy pamiętam, Halloween był raczej charakterystyczny dla Stanów Zjednoczonych. Wszak tam ewoluował w wielką komercyjną imprezę, corocznie zasilającą kieszenie wielu ludzi sprzedających dynie, kostiumy, ozdoby i wszelakie inne niezbędne rzeczy, które są kupowane przez Amerykanów w ilościach iście hurtowych. Jednak jeśli chodzi o takie praktyki w naszym kraju odnoszę wrażenie, że nie przyjmują się najlepiej, z wielu powodów. W okresie 31.10 – 2.11 króluje sprzedaż zniczy, kwiatów, wiązanek, bukietów, ogólnie rzecz biorąc, wszystkiego co można położyć na grobie naszego zmarłego bliskiego, aby uczcić jego pamięć. Nasz naród, przynajmniej jak się deklaruje, jest w ogromnej większości katolicki, religia zresztą odgrywała ogromną rolę w zachowaniu świadomości narodowej w ciężkich dla niepodległości czasach. Z tego powodu kultywowanie tradycji stało się jednym z ważniejszych elementów życia między innymi w XIX wieku, kiedy Polska nie istniała na mapie Europy. Przywiązanie do obyczajów zostało w nas do dziś. Niektórzy nazywają to „zaściankowością”, inni „ograniczeniem”, ale niska wrażliwość na to, co daje nam kultura masowa jest, moim zdaniem, zaletą. Dlatego wieczorem 31 października nikt z nas nie spotka się ze zbyt częstym widokiem, jakim są pukające do drzwi dzieci proszące o słodycz. Czy to dobrze? Na to pytanie powinien odpowiedzieć sobie każdy z osobna.
            Wielką szkodą natomiast jest pomijanie istotnego faktu, jakim jest to, że mamy własne pogańskie święto. Nie jakieś „helołiny” i inne wymysły kultury zachodniej, a nasze, słowiańskie Dziady. Raczej kojarzy się tę nazwę z dramatem autorstwa Mickiewicza i tak będzie prawdopodobnie zawsze. Zamiast swego rodzaju „polskiego Halloween” nasz wybitny wieszcz narodowy skazał pokolenia Polaków na kojarzenie „Dziadów” ze żmudną pracą interpretacyjną. Bądź zostawił miłe wspomnienie jako największego dzieła romantyzmu polskiego i utwór, który znacząco wpłynął na historię narodu i przedstawia ponadczasową wartość. Kwestia podejścia.
            Ostatnią ważną kwestią dotyczącą 31 października jest obchodzenie go w szkołach. Każda placówka edukacyjna może zadecydować o tym, jaką postawę przyjmie wobec Halloween i czy w ogóle wyraża chęć organizowania czegokolwiek w związku z tym. W naszej szkole jest przyzwolenie na przebranie się, na auli odbywa się konkurs na najlepszy strój, a każdy, kto podjął trud, aby wymyślić kostium i się w nim zaprezentować, jest zwolniony z odpowiedzi. Szanuję sposób, w jaki to się odbywa. Myślę, że pozbawione sensu byłoby zabranianie uczniom obchodzenia tego święta. Każde tego typu wydarzenie jest istotne dla życia szkoły, monotonia i powtarzalność nie sprzyjają atmosferze. Tak jak w średniowieczu, raz na jakiś czas potrzebujemy własnego karnawału.
           
 Mariusz Winnicki

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz