czwartek, 11 grudnia 2014

Od strony zaplecza kuchni



Ada Piechowicz (3C)
ada41996@o2.pl







Nie byłam w Szczecinie od dwóch lat. Nie stęskniłam się. Szkoła ponadgimnazjalna minęła szybko i  w całym zamieszaniu dorosłego życia zapomniałam o tym mieście. Mam ważną sprawę, więc wybiegam z pociągu i gnam przed siebie. Dworzec, parking, Tobruk… Nagle… Zatrzymuję się i wyostrzam węch. Świat wokoło mnie dalej się spieszy, hałasuje i żyje, a ja… Stoję w miejscu i czuję znajomy zapach. Przecież to czekolada! Zawsze wczesnym rankiem, kiedy podążałam do mojego LO9, nuta czekolady rozbudzała moje zmysły. O… jak przyjemnie się szło do szkoły!

Czasami spacerowałam tamtędy z kolegą. Trzymał mnie mocno za rękę, bo zmarzła od siarczystego mrozu. Jego uśmiech był pełen radości, dokładnie taki, gdy po raz pierwszy przyszedł do mnie na obiad, a ja, nie mając żadnych konkretnych składników, zrobiłam mało pomysłowe naleśniki, które, o dziwo, nigdy nie smakowały lepiej, no może z wyjątkiem tych, które przyrządzał kucharz na obozie w Hiszpanii. Nie do wiary, że ciągle czuję ten smak. Oczyma wyobraźni widzę naszą grupę, zaspaną, ale szczęśliwą, podążającą w kierunku kuchni, która cała przeszła zapachem ciepłych naleśników polanych pysznym sosem. Kucharz wiedział, jak wywabić nas z łóżek. Dokładnie jak mój dziadek.

Byłam małą dziewczynką i nocując u dziadków, przeżywałam wyjątkowe chwile. Rano, zwlekając się z łóżka, słyszałam krzątaninę babci i zapach kawy. Witała mnie zawsze promiennym uśmiechem, który był ze mną przez cały dzień. Na stole czekało śniadanie. Jajko na miękko w domu nigdy nie smakowało tak samo! Może dlatego, że dziadek w przygotowania wkładał całe swoje serce? Nawet mimo roku szkolnego byłam szczęśliwa, tak samo, jak na wakacjach w Częstochowie, gdzie uwielbiałam jeździć. Głównie z powodu, że prababcia robiła najlepsze lane kluski na świecie. Brała swój ulubiony garnuszek, wrzucała dwa jajka, po czym rozbijała je, hałasując na całą chałupę, dając znak domownikom, że śniadanie się robi. Do tego szczypta soli, trochę wody, trzy łyżki mąki i już można było wylać masę na zagotowane mleko. Ona zawsze robiła to przez widelec, ja, niestety, nie opanowałam tej sztuki. Odczekała chwilę i przelewała danie na talerze. Wystarczyło posłodzić. Mój prawdziwy smak dzieciństwa… 

Próbowałam go odtworzyć w domu, jednak to nie to samo. Zabrakło najważniejszego składnika, którego nie da się zastąpić: mojej prababci. Żadne ręce nie są w stanie zastąpić tamtych rąk, które robiły to bajeczne śniadanie. Teraz ten smak zostanie już na zawsze tylko w mojej pamięci. Kiedyś zapytałam moją babcię: „A co ty pamiętasz? Jaki jest twój smak dzieciństwa?”. Odpowiedziała: „Moja mama robiła pyszne krówki. Zanosiłam je do szkoły i wszyscy się zajadali. Nie zdążyłam zapisać przepisu. Mama zabrała go ze sobą.” Po jej policzku spłynęła łza…
Ruszyłam z miejsca szybkim krokiem, podążając w otchłań szarego miasta i mając przed oczyma uśmiechniętą prababcię, bełtającą głośno masę na kluski w swoim garnuszku.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz