sobota, 5 kwietnia 2014

Felieton



Śpieszmy się kochać szkołę - tak prędko odchodzi....
Budzik - godzina 5:20 - i znów ten sam schemat. Trzeba iść do szkoły. Dlaczego?! Za jakie grzechy?! Tak właśnie myśli większość dzieci i młodzieży, która się kształci. Z czym nam się kojarzy szkoła? Jaka jest pierwsza myśl? Pudło. Buda. Wstać, iść, przetrwać, wrócić. Jednak moim zdaniem szkoła nie zasługuje na taki stosunek do niej.
Ilekroć narzekam na wczesne wstawanie, morderczą ilość godzin czy dojazdy, słyszę od dorosłych, pracujących ludzi: " Powinnaś się cieszyć! To są najpiękniejsze lata twojego życia."
"Nonsens"- myślę i śpiesznie odchodzę zawiedziona brakiem współczucia.
Jednak po kilku krokach zatrzymuję się i analizuję to, co przed chwilą uznałam za głupie i dochodzę do zaskakujących wniosków, które zmieniają moje podejście do życia.
Wyobraźmy sobie siebie za dziesięć lat. Będziemy chodzić do pracy, a może jeszcze studiować. Niektórzy z nas będą mieć rodzinę, może nawet dzieci. Nasz schemat dnia diametralnie się zmieni. Dzień zaczniemy od kawy, potem praca, powrót do domu, zrobienie obiadu, sprzątanie, ewentualnie zabawa z dzieckiem, przygotowanie materiałów na następny dzień i wreszcie upragniony sen. I tak codziennie, a w weekendy nie będziemy myśleć o niczym innym, jak tylko o odpoczynku. (Daj Boże! Bo przy dzieciach człowiek ma pracę na pełen etat, siedem dni w tygodniu.) Nie będziemy mieć czasu wykonać jednego krótkiego telefonu do przyjaciółki, a tym bardziej spotkać się na kawie. Nuda, prawda? I wtedy, siedząc w wygodnym fotelu, z herbatą w ręku i przy włączonym telewizorze, w którym zapewne nic mądrego nie będzie, przypomnimy sobie czasy szkoły średniej.
"Jak cudownie było w tamtych czasach" – pomyślimy. "Rano przychodziłam do szkoły, zaspana, nie do życia i wtedy zjawiali się oni - moi znajomi z klasy! Moi koledzy, przyjaciele, w których towarzystwie spędzałam większość dnia. Ciekawe, jak oni tyle ze mną wytrzymali? - tutaj uśmiecham się sama do siebie - codziennie działo się coś nowego. Ktoś opowiedział śmieszną historię, pociąg się spóźnił, skrócili nam lekcje, graliśmy w siatkówkę z chłopakami z maturalnej klasy, niespodziewana próba ewakuacji, zastępstwo z angielskiego z inną grupą, w bufecie odbył się spektakl, uśmiechnął się do mnie pewien przystojniak z 3g ."I tak by można wymieniać w nieskończoność, bo mnogość i różnorodność sytuacji szkolnych jest ogromna. 
Kolejna zaleta szkoły - mamy wakacje! Beztroskie dwa miesiące nicnierobienia bez żadnych konsekwencji. A weekendy? Kino, spacer, zumba, teatr, impreza... Żyć, nie umierać.
Po co idziemy do szkoły? Zapewne po to, aby się czegoś nauczyć, w końcu nie od parady zwą nas homo sapiens. Ale to nie wszystko. Idę do moich znajomych, spotkać się z nimi, porozmawiać, pośmiać, bo ich widok sprawia mi radość. Idę wypić pyszną kawę z automatu, idę uśmiechnąć się do kolegi z 2h , idę zobaczyć, co nowego przyniesie mi dzień. Na studiach już nie będzie tak samo. Ci, z którymi teraz spędzamy codziennie kilka godzin, z którymi dzielimy troski i zmartwienia, na których patrzymy, jak z dnia na dzień się zmieniają - oni odejdą. Każdy pójdzie w inną stronę. Rozproszą się jak kulki rzucone na ziemię po różnych częściach Polski. Nie będzie ich. I wtedy w uszach zabrzmi nam kawałek piosenki Menchestera: "Nie do wiary, jak szybko płynie czas. Wczoraj mali, dziś dorosły świat. Pierwsza miłość, pierwsze smutku łzy. Nigdy tego nie zapomnę. Ostatni raz z moją klasą, już pożegnać czas mych przyjaciół. Dzisiaj każdy ma swój dorosły świat."
I jak tu nie lubić tego czasu, w którym teraz żyjemy? Zmieńmy swoje nastawienie do szkoły, póki nie jest za późno, bo potem będziemy żałować, że codziennie przekraczając jej próg, narzekaliśmy na swoją dolę niewolnika !

A. P.

„Lęki i fobie”





Cicha niewiasta ubrana w czerń
Jej umysł przebija cierń.
Powyginane zwłoki w jej głowie
Na dłoniach krew, lecz ci nie powie
Skąd się bierze ten lęk
Nie zna powodu, to już tam jest.
Rysunek prosty, kot przekręcony
Słowami opisuje jawne demony
Strach z umysłu znika,
Gdy sztylet w ręce wnika.
Kot chowa się w kącie, na szafie
Ona go dogania, myślami łapie
Lecz gdy zagoją się kocie rany,
Zwłoki rodziny otaczają ściany,
Amulet na szyi,hebrajska modlitwa
Rozpoczyna się z trupami gonitwa.
Jahwe pomóż!
Bitwa skończona.
Zmora przegoniona,
Wróci nocą,
Masz czas odpocząć.

Nie, nie to wcale nie jest  pomysł na jakiś dziwny horror, tylko faktyczne wizje mojej koleżanki z warsztatów psychologicznych, które postanowiłam przerobić na wiersz. Jak się okazuje, fobie i lęki to dość częsty problem wśród ludzi. Fobie to drugi po depresji problem psychologiczny. Niektórzy mają „typowe” fobie  na przykład strach przed ciemnością, wysokością, pająkami czy lataniem. Są to zaburzenia związane ze strachem. Sprawa się komplikuje,  gdy osoba ma lęki domniemane, czyli stany emocjonalne powstające na podstawie wyobrażeń a nie rzeczywistego zagrożenia.
Skąd one się biorą?
Ja przez dłuższy czas miałam nyktofobię (lęk przed ciemnością), nie wiem  skąd, ale nagle się zaczęła. Nigdy nie lubiłam przebywać w ciemnych pomieszczeniach, ale nie bałam się. Potem w nocy musiałam mieć zapaloną lampkę, co denerwowało moją mamę. Sama napędzałam strach, wyobrażając sobie różne potwory czające się w ciemności. Potem miałam dość i chciałam się tego pozbyć. Psycholog poradził, bym się oswoiła z lękiem i nie próbowała go zwalczać. Ale za prąd ktoś musi płacić, więc postanowiłam rzucić się na głęboką wodę i spałam bez światła. Nie zawsze się to udawało, ale w końcu mi samo przeszło. Sukces stanowiło też dla mnie przejście po ciemku po klatce schodowej.
Psycholodzy i psychiatrzy uważają, że fobia może być nabyta poprzez warunkowanie klasyczne – gdy dana osoba kojarzy obiekt wywołujący lęk z niebezpieczeństwem. Są również teorie, że lęk powstaje w wyniku przeniesienia obiektu lęku postrzeganego jako zagrażający, co prowadzi do projekcji (przypisywania) własnych wypartych emocji obiektowi lęku. Z kolei w psychologii ewolucyjnej akcentuje się przystosowawczą rolę fobii. Np. lęk przed pająkami, innymi jadowitymi owadami czy gadami był przystosowawczy z punktu widzenia przetrwania organizmów, toteż postawa taka jest związana z naszym repertuarem genowym i jest bardzo łatwo uaktywniana w codziennym życiu. Niektórzy nie musieli widzieć pająków by się ich bać, społeczeństwo mówi nam co niebezpieczne, nie mówiąc, że to rozzłoszczony pająk stanowi zagrożenie. Środki takie jakie amfetaminy, LSD, lub Ecstasy, mogą wywoływać stany lękowe.  U niektórych ludzi nawet kofeina w kawie wywołuje podobne objawy, jeśli jest spożywana w wielkich ilościach.
Jak sobie z tym poradzić?
Trzeba najpierw rozpoznać to w sobie i zaakceptować. Nie próbować bagatelizować problemu  albo starać się odrzucić, to nie jest nic wstydliwego, skoro tak wiele osób się z tym zmaga.
Starajmy się znaleźć przyczynę lęku, co właściwie nas przestrasza, czego się obawiamy? Zazwyczaj jest to irracjonalna rzecz, że sami nie umiemy sobie na to odpowiedzieć.
Musimy mieć silną wolę i chęć pozbycia się tego naprawdę. Albo zostawić to w spokoju, nie przejmować się. Ja proponuję doświadczenie strachu, to znaczy niezależnie od lęku, poddać mu się. Iść w ciemności, jechać windą, wejść na dach etc... Jeśli nie pomoże, to zostaje metoda PODWÓJNEJ DYSOCJACJI (łac. dissociatio - rozdzielenie). Nie ma nic wspólnego z chemią J Składa się z pięciu kroków, których nie będę tu opisywać, ale chętnych zapraszam do zapoznania się z tym. Można również stosować leki, lecz wiadomo, że one mają swoje skutki uboczne i mogą wywołać inne problemy. Trzeba zawsze skonsultować się z lekarzem, bo stosowanie leków na własną rękę może doprowadzić do tragedii i lepiej użyć ich w ostateczności.
Co zrobić, gdy mamy do czynienia z lękiem domniemanym?
W tym wypadku rzadko potrafimy sami zdiagnozować problem. Wyróżniamy tu między innymi hipochondrię, psychalgię (psychogenny ból w kilku lub jednej części ciała), dysformiczne zaburzenia ciała czy rozdwojenie jaźni. Potrzeba tu profesjonalnej pomocy, ale terapia trwa długo, bo najczęściej trudno jest przekonać chorego o chorobie.
Na podsumowanie zrekapituluję:
1. rozpoznać lęk,
2. zaakceptować i leczyć,
3. cieszyć się życiem! J
Pamiętaj, że nie jesteś sam i łatwo możesz znaleźć osobę,  która zmaga się z podobnym lękiem. Taka rozmowa zawsze pomoże,  jeśli nikogo nie znajdziesz, w akcie desperacji możesz pogadać ze mną J

Ola Tkacz 


Świąteczny prezent dla Szczecina - wywiad z Mateuszem Damięckim



 „Z okazji Świąt Bożego Narodzenia wezmę udział w baletowo-wokalno-teatralnym spektaklu dla dzieci pt. „Opowieść wigilijna” na podstawie opowiadania Charlesa Dickensa. Jak na świąteczne widowisko przystało niesie ono bardzo pozytywne przesłanie i jest wypełnione magią! Zagram głównego bohatera – Ebenezera Scrooge’a, zgorzkniałego i antypatycznego materialisty, skąpca i odludka, który pod wpływem świąt staje się człowiekiem przyjaznym i czyniącym dobro. (…)”
Tak o przedstawieniu „Opowieść wigilijna” napisał na swojej stronie internetowej Mateusz Damięcki. Przedsięwzięcie, organizowane przez Fundację Balet i Operę na Zamku w Szczecinie, odbyło się 20 grudnia w hali opery . Po spektaklu udało mi się chwilę porozmawiać z Mateuszem Damięckim.
Olga Konieczny: W jakim celu przyjechał pan do Szczecina?
Mateusz Damięcki: Zostałem poproszonypomoc w przygotowaniu przedstawienia „Opowieść wigilijna”. Autorem choreografii oraz reżyserem spektaklu jest Paulina Andrzejewska, która jest mi bliska. Z przyjemnością zgodziłem się na tę współpracę.

Podobało się?
– Oczywiście. W Szczecinie w ogóle jest fantastycznie. W Operze na Zamku tym bardziej panuje niesamowita atmosfera. Nie pierwszy raz tutaj grałem i bardzo miło wspominam ludzi, z którymi współpracowałem. Ale tym razem najważniejsze na scenie były dzieci, bo to one były bohaterami tego przedstawienia. 

Czy trudno się gra z dziećmi?
– Trudno, przede wszystkim dlatego, że trzeba więcej z siebie dać. Samo granie jest ogromną przyjemnością, ale trzeba dużo bardziej uważać, bo dzieci są bardzo żywiołowe i spontaniczne. Dlatego pracując z dziećmi należy pamiętać nie tylko o swojej roli, ale też o innych wydarzeniach i osobach na scenie. Na szczęście nie musiałem się niczym stresować, bo nauczyciele tańca bardzo dobrze przygotowali dzieci. Były subordynowane, nawet te najmłodsze pchełki świetnie sobie radziły. Każdy dobrze wiedział, co ma do wykonania i każdy wykonał swoją pracę na szóstkę. Wszystkie dzieci to podopieczni Fundacji Balet. Zachęcam do zapoznania się z jej działalnością na stronie www.fundacjabalet.pl

Czy zobaczymy Pana jeszcze w Szczecinie?
– Na pewno, ponieważ czuję się bardzo związany z tym miastem. Szczecin zawsze przyjmuje mnie z otwartymi ramionami, co bardzo mnie cieszy. Bycie tutaj to dla mnie ogromna przyjemność. Publiczność jest tu fantastyczna.
W Szczecinie przydarzyła mi się rzecz, której drugi raz w życiu już chyba nie przeżyję. Jednego dnia zagrałem w czterech przedstawieniach sztuki „Dobry wieczór kawalerski”. I to chyba nie przypadek, że właśnie w Szczecinie udało mi się czegoś takiego dokonać. To niesamowite przeżycie, które długo będę wspominał.

Czyli dzięki temu, Szczecin zostanie w pana pamięci na zawsze?
– Oczywiście, zawsze będę to pamiętał, ale nie tylko wspomnienia mnie ze Szczecinem łączą. Ja po prostu lubię to miasto i bardzo często tu przyjeżdżam.

Wszystkie fanki Mateusza Damięckiego mogą go wypatrywać na ulicach Szczecina...

Olga Konieczny

Recenzja książki



„Święta mijają, książki pozostają…”
            Święta to okres, który kojarzę z ciepłą atmosferą, miłymi chwilami i wieloma życzeniami spełnienia marzeń. A marzyć to mam o czym. Śnię o dalekich podróżach, poznawaniu świata, który jest tak wielki, a zarazem, w dzisiejszych czasach, tak dostępny. Wystarczy wsiąść w samolot, by za kilka godzin znaleźć się tam, gdzie życie toczy się szybciej, wolniej, inaczej. Aż dech zapiera, a szczęście wylewa się uszami.
            Zamiłowanie do podróży wyssałam z krwią matki. Każda wolna chwila, dłuższy weekend to potencjalna okazja, by gdzieś „wyfrunąć”. Oczywiście życie weryfikuje te moje zapędy, jednak czemu nie pomarzyć choć chwilę. Aby zaspokoić te moje nieustające pragnienia mama - Mikołaj sprezentowała mi książkę z serii „Kobieta na krańcu świata” autorstwa podróżniczki i dziennikarki Martyny Wojciechowskiej. I tak się zaczęło świąteczne marzenie o podróżach. W sumie to wakacje tuż tuż.
            Kobieta z charakterem – tak pokrótce jestem w stanie opisać Panią Martynę. Właśnie trzymam w rękach jej „Kobieta na 2 krańcu świata” – książkę, w której opisuje podróż przez Azję i Afrykę. Pośród relacji z RPA, Tajlandii, Tanzanii, Etiopii znalazłam też Japonię. To jest właśnie to miejsce na Ziemi, które jest dla mnie fascynujące ze względu na kulturę, obyczaje, technikę oraz niedoścignioną precyzję w wielu dziedzinach życia.
            „Japonia, Tokio – księżniczka w wielkim mieście” to rozdział, w którym poznaję kraj nie przez pryzmat samurajów, ogrodów zen czy sprzętu elektronicznego. Na kraj kwitnącej wiśni patrzę oczami Pani Martyny, która nie ukrywa swojego zdumienia, opisując kulturę kawaii, która od lat osiemdziesiątych dominuje w życiu Japończyków. Słowem kawaii w Japonii opisuje się rzeczy słodkie, wdzięczne, małe, bezbronne. Kawaii może być maskotka, zwierzątko, a nawet… dziewczyna. Jakiś czas temu oglądałam w telewizji bardzo ciekawie przygotowany reportaż w tym temacie. Do tej pory mój szacunek wzbudzała precyzja, dokładność, pracowitość, a także niezłomne zasady, które były w Japonii przestrzegane przez kolejne pokolenia. Jednak styl kawaii ogromnie mnie zaskoczył. Japonki opanowała moda na bycie kawaii, nieważne, czy są jeszcze nastolatkami czy liczą sobie trzydzieści wiosen. Na ulicach miast zapanowała moda na rozszczebiotane dziewczyny, ubrane jak uczennice szkoły podstawowej, z dziecinnymi torebkami ozdobionymi pluszowymi maskotkami. Ich fryzury, makijaże i styl bycia zwracają uwagę wszystkich. I o to chodzi. One chcą być oglądane i podziwiane i … nie chcą dorosnąć. To rodzice płacą za stroje, fryzjerów i zabawę. Kilkanaście milionów Japończyków żyje wraz z rodzicami i na ich koszt tworzy pokolenie pasożytów. Brzmi brzydko, ale jak na to realnie spojrzeć, to nie wygląda kolorowo. Jakież to niezgodne ze starymi zasadami pomagania rodzicom i członkom rodziny. Świat stanął na głowie!
            To właśnie lubię i cenię w książkach Pani Martyny! Ukazuje ona realne życie bez ubarwień. Pokazuje, jak świat się zmienia czy to na korzyść czy też nie. Nie ocenia, nie zachwala, nie karci. Sumiennie przedstawia fakty, dokumentuje to na wielu zdjęciach, a zdanie podsumowujące pozostawia każdemu czytelnikowi. Swoją fascynację światem przekazuje w swoich książkach, które bardzo chętnie czytam. To są właśnie te miłe chwile, kiedy siedząc w fotelu, podróżuję po całym świecie. Jestem tu i tam jednocześnie. Czyż to nie cudowne?
                                                                                                                           Maja Śmigielska