sobota, 26 stycznia 2013

Porozmawiajmy o Annie Katerinie...

     Myślę, że było to w marcu ubiegłego roku. Czytając portal z nowinkami z wielkiego świata
Hollywood, natrafiłam na informacje o tym, że Joe Wright ekranizuje jedną z najpiękniejszych powieści wszechczasów. Jako że zobaczyłam nazwisko Knightley w obsadzie, ucieszyłam się i od razu stwierdziłam, że to będzie ciekawe widowisko  Dlaczego?
Powodów było kilka. Przede wszystkim zaciekawiło mnie w jaki sposób Wright ma zamiar przedstawić arcydzieło Lwa Tołstoja, skoro Anna była ekranizowana już niejednokrotnie. Czy poradzi sobie z tym wyzwaniem? Właściwie nie miałam co do tego wątpliwości, bo kto raz zobaczył film tego brytyjskiego  reżysera, nie może przestać o nim myśleć. Podobnie sprawa ma się w przypadku Keiry Kinghtley. Złośliwi mówią, że marna z niej aktorka. O tym, czy jest wybitna, czy nie, niech decyduje każdy sam, według swojej opinii. Jedno jest pewne  - Kinghtley dodaje filmom uroku. „Jest więcej niż muzą"- mówi o niej Wright. Anna Karenina to ich trzeci wspólny film. Według Wrighta, aktorka jest stworzona do filmów kostiumowych. Trudno nie przyznać mu racji. Keira zachwycała w filmach Księżna, Duma i uprzedzenie, Edge of love czy Pokuta. Pierwszy raz widziałam Keirę w kultowych Piratach z Karaibów.  Miałam wówczas może 6 lat. Pierwsze wrażenie było mniej więcej takie, że pomyślałam: chcę być jak Elizabeth Swann. Tak delikatna,  a jednocześnie pewna siebie i piękna, (oczywiście) nosząca wykwintne suknie i wielkie kapelusze. Postaci kreowane przez Keirę Kinghtley mają wiele wspólnych cech. Są zdeterminowane i wiedzą, czego chcą od życia. 
    Film w Polsce miał się ukazać w listopadzie. Stwierdziłam, że nie pójdę na łatwiznę i zanim wybiorę się do kina, przeczytam książkę. To była dobra decyzja, bo rzadko natrafiam na powieść, którą mogę się delektować. Taką lekturą okazała się być Anna Karenina.  Podczas czytania cieszyłam się każdym słowem. Bohaterowie stali mi się bliscy, a ich perypetie często skłaniały mnie do refleksji. Polubiłam Annę, zachwycił mnie styl życia rosyjskiej śmietanki towarzyskiej przełomu XIX i XX wieku.
Rzeczywistość sprawiła, że musiałam zbudzić się ze snu o Annie, Wrońskim, Lewinie i Kitty. Zaczęłam zastanawiać się, czy ludzie czują potrzebę kontaktu z kulturą. Z literaturą najwyższych lotów. Z klasykami. Wszystko przez to, że Anna bardzo szybko zniknęła z repertuaru i musiałam się naszukać, zanim w końcu zarezerwowałam bilet. Podczas gdy Teda grali trzeci miesiąc, taką perełkę zdjęli juz po dwóch tygodniach. Byłam zaskoczona.
I zażenowana - w momencie, gdy koleżanka zapytała mnie o opinię na temat filmu (nie książki). O czym w ogóle jest ta Anna Katerina? Warto iść do kina? Odpowiedziałam, że jest to filmowa interpretacja powieści najznamienitszego rosyjskiego pisarza, Lwa Tołstoja. Ojej, to jest też książka?. Tak - odparłam i uśmiechnęłam się z lekkim politowaniem.